sobota, 15 września 2012

[VI] Myśleliśmy o tym samym.



Jesienne dni coraz bardziej dawały się we znaki, atakując nas deszczem i silnym wiatrem. Różnokolorowe, lekko wyschnięte liście, spadały ze szkolnych dębów i wierzb. Błonia szkole spowite były szarą mgłą, dlatego też nikt już nie spędzał czasu na zewnątrz. Coraz mniej ptaków latało nad wieżami Hogwartu. Zapewne rozpostarły one skrzydła do ciepłych krajów, aby tam rozkoszować się ciepłem. Zazdrościłam im, gdyż sama chętnie wybrałabym się do spowitej słońcem Hiszapanii czy egzotycznej Dominikany. Szczególnie teraz, w dniach nie tylko szarych, ale i niespokojnych. Przez następny tydzień po wyborach Malfoy’a na ministra nasza czujność była wzmożona. Bennet chodził po szkole wyraźnie zadowolony, wkładając jeszcze więcej wysiłku w dokuczanie Gryfonom i zadając tony pracy domowej. Wszyscy zaciskali zęby, bojąc się odezwać, gdyż kara w postaci szlabanu była naprawdę sroga. Postanowiłam dalej obserwować Scorpiusa, który wydawał się być coraz bardziej przygnębiony. Wciąż nie wiedzieliśmy, co jest tego przyczyną. Do czasu.
- Jak to zwolnieni?! – Głos Roxanne rozniósł się po całej Wielkiej Sali.
W drżącej ręce dzierżyłam list od rodziców. Wpatrywałam się w proste litery kreślone granatowym atramentem przez moją matkę. Pojedyncza łza spadła na kartkę, rozmazując ostatnie zdanie.
 - Malfoy zwolnił naszych rodziców z Ministerstwa. Biuro Aurorów zostało przejęte przez byłych Śmierciożerców – wyszeptałam łamiącym się głosem.
 - Jak inni mogą się na to godzić?! Co się dzieje?! – wrzasnął James, rzucając metalowym pucharem, z którego wylał się owocowy nektar.
 - Chyba ktoś wprowadził w naszym świecie tyranię. – Hugo chodził w kółko, oddychając miarowo.
 Tego już było dla mnie za wiele. Wiedziałam, że jeżeli zaraz nie wyjdę, wybuchnę płaczem przy całej społeczności szkolnej. Wybiegłam z Wielkiej Sali, a za mną podążył Albus.
 - Przepraszam, ale to strasznie mnie dotknęło. Jak my będziemy teraz żyć? – Zrozpaczona osunęłam się po ścianie.
 - Spokojnie. W grupie siła. Nasi rodzice na pewno coś wymyślą. – pocieszał mnie Potter, pomagając mi wstać.
Szliśmy objęci w milczeniu w stronę naszego dormitorium. Patrzyłam na łagodną twarz mojego kuzyna. Jego oczy koloru głębokiej zieleni zerkały na mnie ze zrozumieniem. Zrobiło mi się lepiej, gdyż wiedziałam, że mam wspaniałą rodzinę, która nie doprowadzi do tego, aby stała nam się krzywda.  Mój spokój szybko jednak został zburzony i to nie z byle jakich powodów. Zatrzymaliśmy się gwałtownie w odpowiedniej odległości od dormitorium, nie mogąc uwierzyć w tupet pewnego czarodzieja. Tak, to właśnie młody Malfoy stał niepewnie przy obrazie Grubej Damy z wyciągniętą różdżką i gorączkowo szeptał jakieś bliżej nieznane nam zaklęcia. Patrzyłam błagalnie na Pottera, licząc na to, że będzie wiedział jak zareagować, ale zanim zdążyliśmy cokolwiek uczynić, Ślizgon zauważył nasze sylwetki. Zwinnym krokiem opuścił teren Gryfonów. Albus jednak nie dał za wygraną i postanowił dogonić blondyna. Ruszyłam za nim, widząc jak bardzo jest rozwścieczony. Mój brat wycelował różdżką w Scorpiusa, rozbrajając go. Po Malfoy’u nie było widać żadnego strachu, nie zbliżył się nawet do miejsca, gdzie leżała jego różdżka z drzewa kasztanowego. Stanął twarzą w twarz z Albusem i wpatrywał się w niego poważnym wzrokiem. Nie były to jednak oczy pełne nienawiści, jak zwykle bywało. Kryło się w nich coś innego, nie znałam wcześniej tego spojrzenia.
 Albus kilka razy otwierał usta, aby coś powiedzieć, jednak z bliżej nieznanych przyczyn, na korytarzu było słychać tylko odgłosy woźnego Filcha, szorującego podłogę przy schodach.
 - O nic nie pytaj. – Chłopak zwrócił się do Pottera spokojnym tonem i ruszył w stronę lochów.
Pozwoliliśmy mu odejść. Zdziwiło nas to, że Scorpius nie zachowywał się wyniośle, jak zawsze. Staliśmy w miejscu jeszcze chwilę, po czym weszliśmy do dormitorium. Pobiegłam od razu do sypialni, zostawiając zdezorientowanego Albusa w Pokoju Wspólnym. W naszej sypialni siedziała Anja, rozmarzonym wzrokiem wpatrując się w okno. Podeszłam do niej i zaczęłam gładzić jej policzek.
 - Wszystko w porządku kochana? – zapytałam z troską.
 Dziewczyna wyrwała się z rozmarzenia i zerknęła w moją stronę. Wymusiła szeroki uśmiech, jednak jej oczy były bardzo smutne.
 - Nie będzie w porządku. Jestem zbyt zakochana. Ale w tym momencie, nie będę Cię tym kłopotać, masz więcej spraw na głowie. Tak jak i Fred. Przykro mi z powodu Waszych rodziców.
 - Nie mogę tak na Ciebie patrzeć. Wiem, że Fred podkochuje się w Libby. Ale zawsze możesz spróbować. Ewentualnie jest druga opcja – zaśmiałam się. – Znajdziemy kogoś dla Ciebie. A co do rodziców, oni sobie poradzą, jest jeszcze sklep z magicznymi dowcipami.
Dziewczyna pokręciła głową ze zrozumieniem i poszła do łazienki zostawiając mnie samą.
 Padłam ciężko na łóżko i zmrużyłam oczy. W ciszy przerywanej tylko szumem drzew za oknem, czułam się bardzo bezpiecznie. Pogrążyłam się w marzeniach. Moje myśli przeniosły się na zieloną łąkę, gdzie bawiliśmy się, jako małe dzieci. Czułam zapach dojrzałych wrzosów i bzu w odcieniu intensywnego fioletu. Słyszałam śpiew ptaków i głośne śmiechy moich braci i sióstr, rzucających między sobą dużą nadmuchiwaną piłkę. Obraz powoli zaczął się rozmywać, a w jego miejsce wstępowała bladoszara mgła. Zasnęłam.
 - Rose, wstawaj natychmiast! – Fred szarpnął z całej siły moją kołdrę i złapał mnie za ramię.
 - Co się dzieje? – Przetarłam oczy i skrzywiona spojrzałam na kuzyna, który był wyraźnie zaniepokojony.
 - James.
Imię mojego brata od razu postawiło mnie na nogi. Zerwałam szlafrok z haczyka przy łóżku i opatuliłam się w niego po samą szyję, po czym pobiegłam z kuzynem do dormitorium chłopaków. Otworzyliśmy gwałtownie drzwi i moim oczom ukazał się Potter rzucający się na łóżku.
 - Nie mogę! To boli! – Chłopak krzyczał bardzo głośno, przewracając się w przeróżne strony i łapiąc za serce.
 - Wujek Neville zaraz tu będzie, Hugo pobiegł go powiadomić. – wyszeptała Roxanne, ocierając zwilżoną chusteczką pot z czoła Jamesa.
Wpatrywałam się przerażonym wzrokiem w mojego brata. Na jego twarzy dostrzegłam grymas bólu. Ukucnęłam przy łóżku, łapiąc go za przegub dłoni i mocno ściskając.
 - Wszystko będzie dobrze. – powtarzałam w amoku, nie mogąc ogarnąć myśli.
Po chwili wyczekiwania w napięciu, do pokoju wpadł profesor Longbottom, prosząc, abyśmy zrobili mu miejsce. Wszyscy szybko oddaliliśmy się od łóżka Jamesa. Wujek zbliżył się do niego i był wyraźnie zdenerwowany.
 - Nie mam pojęcia, co to może być. – wyszeptał w naszą stronę. – Zabierzmy go do Pani Pomfrey.
Udało nam się dotargać wpół przytomnego Pottera do skrzydła szpitalnego. Panowała w nim zupełna cisza i tylko kilkoro przeziębionych uczniów leżało na łóżkach przy drzwiach. Słysząc szum, jeden z nich zerwał się na równe nogi i pobiegł po Panią Pomfrey, która, co nikogo nie dziwiło, spała o tej godzinie. Po chwili przybiegła i poleciła nam ułożenie kuzyna na łóżku. Przyglądała mu się przez kilka chwil po czym powiedziała:
 - To z pewnością sprawka czarnej magii. Widzę to w oczach.
Gwałtownie odwróciłam głowę w stronę Albusa. On też patrzył na mnie, tym samym wzrokiem. Myśleliśmy o tym samym.

sobota, 8 września 2012

[V] Nowy Minister i tajemniczne rozmowy.


Pierwszy dzień w szkole minął nam bardzo szybko. Byliśmy naprawdę dumni z Teda, który przekonał do siebie większość uczniów Hogwartu wykazując się inteligencją i wszechstronnością. Wieczorem wszyscy opadliśmy na ogromną kanapę w Pokoju Wspólnym. Z kominka biło przyjemne ciepło ognia, a znajdujące się na stoliku świeczki rzucały jasny blask na nasze twarze. Wokół słychać było gwar uczniów Gryffindoru, którzy gawędzili, odrabiali lekcje lub grali w szachy. Roxanne dostrzegła wśród grających swoich przyjaciół z Ligi Szachowej, więc postanowiła do nich dołączyć.  Oparłam się o jedwabną poduszkę, czując znużenie. Przymknęłam oczy i zaczęłam przysłuchiwać się rozmowie Adama i Lorcana dotyczącej wypracowania o teleportacji względnej na dwie rolki pergaminu. Westchnęłam ciężko, zdając sobie sprawę, że będę musiała zabrać się za to jutro. Tęskniłam za Hogwartem w wakacje, ale czując natłok pracy czekającej mnie przez następne dziesięć miesięcy, zaczęłam marzyć o drzemce we własnym domu. Z rozmarzenia wyrwali mnie najstarsi bracia, którzy z hukiem weszli do salonu klnąc głośno.
 - Co się stało? – spytał Albus, rzucając czytaną książkę na podłogę.
 - Bennet! – wrzasnął James, kopiąc mosiężną nogę sofy. – Ten idiota stwierdził dzisiaj, sprowokowany przez rozdartego Marka Clarksa, że wszyscy powinni poprzeć kandydaturę Malfoy’a na Ministra Magii, gdyż on już wprowadzi poważne zmiany w tej szkole. – Twarz Jamesa przybrała barwę dojrzałego buraka.
 - Nasz nauczycielek się wygadał. On musi coś wiedzieć.. Przecież oficjalnie Ministerstwo nie ingeruje w sprawy Hogwartu.- spokojniejszym tonem odparł Fred, przygarniając ramieniem zdenerwowanego Pottera.
 - Dokładnie… czyżby zmowa? – zaciekawiła się Anja, pocierając podbródek.
 - No właśnie. Nie możemy pozwolić na zmiany dokonane przez Draco. – prychnęłam z dezaprobatą, poprawiając poduszkę pod głową.
 - Poza tym, uparł się na Libby, cały czas jej dogryzał, a to tylko, dlatego, że to jej ojciec najgorliwiej bronił kandydatury Harrego na Ministra. – wycedził przez zęby Fred.  – Nie pozwolę na to.
 - Libby? – Louis trącił kuzyna łokciem, a ten zaczerwienił się.
Zerknęłam ukradkiem na Anję, która spuściła wzrok. Złapałam przyjaciółkę za rękę, mrugając do niej radośnie. Dziewczyna nie dała po sobie poznać, jak bardzo zabolał ją ostatni temat naszej rozmowy. Mamrocząc, że rozbolała ją głowa podążyła w kierunku naszego dormitorium. Posyłając kuzynom przepraszające spojrzenie, popędziłam za Gryfonką. W pokoju siedziała Sara, przeglądając notatki z numerologii i układając je w teczce.
 - Dlaczego on mnie nie dostrzega? – Anja rzuciła się na łóżko, zakrywając swoje piękne włosy kocem.
Usiadłam obok dziewczyny, delikatnie odgarniając materiał z jej głowy. Nie wiedziałam, co mam jej powiedzieć. Chciałam sklecić choć kilka zdań, które udobruchałyby tak bliską mi osobę. Jednak inicjatywę przejęła Sara, zostawiając notatki na podłodze.
 - Słuchaj, jesteśmy młodsze. Chłopaki tacy jak Fred interesują się dojrzalszymi dziewczynami. – szepnęła, gładząc kosmyki Anji. – Poza tym zawsze będziemy tylko przyjaciółkami jego młodszej siostry.
Nie mogłam patrzeć na roztrzęsioną Gryfonkę. Po jej jasnej twarzy ciekły łzy, a różowe usta były zaciśnięte.
 - Pogadam z nim Anju. – odparłam szybko.
 - Nie kochana, dziękuję Ci. Niech się stara o Libby, ja poczekam. Sama spróbuję pokazać mu, ze istnieję. – Dziewczyna uśmiechnęła się przez łzy, gładząc leciutko moją dłoń.
Rozmawiałyśmy prawie całą noc. Dlatego rano, nie zdziwiło nas, że nie usłyszałyśmy budzika. Zdając sobie sprawę, że mamy tylko dziesięć minut do rozpoczęcia zajęć zaczęłyśmy w amoku ubierać się i czesać włosy. Machnięciem różdżki zapakowałam do szkolnej torby wszystkie potrzebne podręczniki. Wybiegłyśmy z dormitorium, ciesząc się, że pierwszą lekcją w środę jest zielarstwo. Truchtem dotarłyśmy do szklarni, znajdującej się przy błoniach szkolnych. Przepraszającym uśmiechem powitałyśmy Profesora Longbottoma, który tłumaczył, jak należy obchodzić się z Dyptamem. Wujek skinął głową, po czym wskazał nam miejsca, które szybko zajęłyśmy. Włożyłyśmy rękawice ze smoczej skóry i zaczęłyśmy wsadzać korzenie Dyptamu do głębokich, białych donic. W południe, strasznie głodne i zmęczone wybrałyśmy się do Wielkiej Sali na lunch. Widziałyśmy nietęgie miny Gryfonów, którzy grzebali niechętnie w swoich talerzach. Patrzyłam na nich zdezorientowana, nie mając pojęcia, o co może chodzić. Przysiadłam się do Hugo i Jamesa, którzy siedzieli tak samo pochmurni jak reszta.
 - Malfoy został Ministrem. – wyszeptał Hugo, opierając policzek o rękę.
 - Że co?! – pisnęłam, czując, że gotują się moje wnętrzności. – Co z wydziałami w Ministerstwie które popierały Harrego?!
 - Nagle zmieniły zdanie. Podejrzane, co nie? – prychnął James, waląc pięścią w stół.
Rozejrzałam się po Wielkiej Sali, szukając Scorpiusa. Siedział przy stole Ślizgonów, samotny i najwyraźniej zasmucony. Czy tak wygląda syn osoby, która właśnie przejęła władzę w świecie magicznym? Postanowiłam dowiedzieć się, czemu młody Ślizgon, nie pała entuzjazmem. Gdy Malfoy wstał od stołu, zerwałam się z miejsca, zostawiając zdziwioną rodzinę bez słowa. Podążałam krok w krok za chłopakiem, wyczekując momentu, kiedy będziemy sami na korytarzu. Gdy Ślizgon zakręcił w stronę lochów, postanowiłam wykorzystać okazję. Dogoniłam blondyna, który skrzywił się, widząc mnie.
 - Yyyy…cześć. – zaczęłam rozmowę w dość banalny sposób.
 - Weasley, chyba Ci się coś pomyliło. – prychnął chłopak, nie zwalniając kroku.
 Nie zraziły mnie te słowa. Przecież nie chodziło mi o to, aby ucinać z chłopakiem miłe pogaduszki. Potrzebowałam informacji. Konkretnych informacji.
 - Nie jesteś zadowolony z sukcesu Twojego ojca?
 Blondyn zatrzymał się i zmierzył mnie wzrokiem. Był wyraźnie zakłopotany.
 - Jestem, oczywiście, że jestem.
 - Przecież widzę, że kłamiesz Scorpiusie. – rzuciłam w stronę blondyna, unosząc brwi.
 - Odwal się Rose. Ty i ta Twoja rodzinka wpychacie nos w nie swoje sprawy. – palnął blondyn, po czym wszedł do lochów.
Westchnęłam ciężko, decydując się na odwrót. Wiedziałam, że Ślizgon coś ukrywa, był wyraźnie podenerwowany. Nie miałam jednak pojęcia, czy to poważny powód i czy faktycznie dotyczy wyboru jego ojca na ministra. Popędziłam w stronę sowiarni, aby wysłać list do rodziców. Chciałam wiedzieć, co oni sądzą na temat całego zamieszania związanego z nowymi rządami w Ministerstwie. Przepychałam się przez rozwrzeszczane tłumy uczniów na pierwszym piętrze, gdy poczułam czyjąś rękę na swoim ramieniu. Odwróciłam się gwałtownie i spostrzegłam Roxanne, która z zatroskaną miną wpatrywała się we mnie.
 - Czemu tak szybko wyszłaś? – spytała karcącym tonem.
 - Chciałam złapać Scorpiusa i dowiedzieć się, czemu jest taki zły w ostatnim czasie. Coś mi to wszystko nie pasuje do wielkiego triumfu Malfoy’ów.
Dziewczyna potakująco pokręciła głową, po czym udała się ze mną do sowiarni. Pogoda była wprost okropna. Jesienna mżawka ograniczała pole widzenia i wprowadzała nieprzyjemny nastrój. Zaciągnęłam sweter prawie pod nos i wlekąc za sobą kuzynkę, wybiegłam z głównych błoni do wieży, gdzie znajdywały się ptaki. Wchodziłyśmy w milczeniu po schodach, dlatego zdołałyśmy usłyszeć głosy niosące się po całym pomieszczeniu. Po chwili zorientowałyśmy się, że to głosy przyjaciół Scorpiusa: Drake’a i Lucy. Skuliłyśmy się przy ścianie, próbując zrozumieć sens ich rozmowy.
 - Scorpius nie wie, czego się spodziewać. Przecież jego ojciec obiecał, że nie będzie się mieszał w żadne sprawy dobra publicznego. To oczywiste, po upadku Czarnego Pana rodzina Malfoy’ów nie ma zbyt dobrej renomy. Scorpius nie jest taki jak Draco. Nie chce odpowiadać za błędy ojca. Boi się zmian, które on chce wprowadzić. To widać Lucy. – wyszeptał osiłek Scorpiusa.
- Dziwi mnie to, że Draco tak szybko zmienił zdanie i postanowił kandydować. Nigdy nie brał udziału w potyczkach politycznych, siedział w swoim Departamencie Spraw Podatkowych jak w norze. Skąd te głosy na niego? Nie wiem, jednak jego rządy sprawią, że będzie nam lepiej. Wreszcie w świecie magii zapanuje porządek, którego nie było od śmierci Voldemorta.

Zerkałyśmy na siebie z osłupieniem. Nie miałyśmy jednak czasu na wymianę jakichkolwiek uwag, gdyż Ślizgoni zaczęli opuszczać szczyt wieży. Szybko wyprostowałyśmy się, udając, że przed sekundą weszłyśmy do budynku. Minęłyśmy Lucy i Drake’a , którzy patrzyli na nas wilkiem, jednak w ich oczach widać było strach. Czyżby zdawali sobie sprawę, że słyszałyśmy ich rozmowę?
Wybazgrałyśmy list do rodziny, jednak, ze względów bezpieczeństwa, nie zawarłyśmy w nim wszystkich nurtujących nas pytań. A przecież tyle ich było. Pierwszy raz poczułam, że tęsknię za mamą i tatą, wiecznie roześmianym wujkiem George’m, babcią Molly wciskającą nam jedzenie i całą resztą rodziny. Przypięłyśmy kartkę do nóżki mojej sowy i jeszcze długo wpatrywałyśmy się w okno, dopóki ptak nie zniknął za horyzontem.

poniedziałek, 3 września 2012

[IV] Był do tego stworzony.


Wstałam rano z ogromnym bólem głowy. Podnosząc się powoli z dębowego łoża, zerknęłam w stronę Nicole i Anji. Obie jeszcze spały, przykryte prawie po uszy grubymi kocami. Szybkim ruchem różdżki pościeliłam swoje posłanie i podążyłam szybkim krokiem w stronę łazienki. Spojrzałam w lustro i jak zwykle, ujrzałam rudą dziewczynę z rozczochraną czupryną i lekkimi sińcami pod oczami. Potraktowałam twarz lodowatą wodą, która szybko wygoniła ze mnie resztki zaspania. Kiedy próbowałam ogarnąć moje niesforne kosmyki, do pomieszczenia weszła Nicole, wyszczerzając na powitanie swoje proste i białe zęby. Patrzyłam na nią pełna podziwu. Jej buzia wyglądała idealnie, cera była jasna i promienna, a włosy gładkie, jakby dopiero wyszła od fryzjera. Zazdrościłam dziewczynie tego, że nawet siedmiu godzinach snu wyglądała jak top modelka. Wzdychając lekko, wyszłam z łazienki mrucząc:
- Czekam w Pokoju Wspólnym.
W drodze do salonu Gryffonów zdołałam obudzić oporną na wszystkie bodźce zewnętrze Anję. Całą swoją siłą, zerwałam z niej koc, na co dziewczyna odpowiedziała dość głośnym piskiem.
 - Wstawaj śpiochu! Za 10 minut zbiórka w Pokoju Wspólnym, idziemy na śniadanie. – Wypowiedziałam te słowa jednym tchem, po czym zeszłam na dół. Przy kominku stali już James, Albus, Fred ,Roxanne i Hugo. Obdarzyłam każdego soczystym całusem, po czym stanęłam obok, czekając na moje przyjaciółki.
 - Jak tam pierwsza noc w Hogwarcie w tym roku? – zagadnął mnie Hugo, widząc moje znużenie.
 - Źle. Nie mogłam spać. James mówił Wam o wczorajszej wizycie Malfoya na naszym piętrze?
Chłopak spojrzał mi w oczy i objął ramieniem.
 - Musimy wierzyć, że Ślizgon przyszedł tu tylko z ciekawości. Ot tak. - Mój brat starał się przyjąć wesoły ton, jednak jego głos odrobinę się załamywał.
 - Wiecie, te pogłoski o tym, że jego ojciec coś knuje, że chce zostać Ministrem Magii, sprawiają, że jesteśmy bardziej czujni. – wtrąciła Roxanne, bawiąc się kosmykiem swoich ognistych włosów.
- Póki, co, nie ma powodów do obaw. – skwitował szybko James, widząc idące w naszą stronę dziewczyny i Adama.
W Wielkiej Sali unosiły się wspaniałe zapachy smażonych jajek, boczku i tostów z serem. Fred z Louisem z ogromną werwą rzucili się w stronę stołu Gryfonów, rozsiadając się między kilku przestraszonych pierwszoroczniaków. Wraz z przyjaciółkami zajęłyśmy miejsca naprzeciw kuzynów, żałując zaraz tej decyzji. Chłopaki w niezwykle nieapetyczny sposób popijali ogromne ilości jedzenia kuflami soku dyniowego. Wzdychając głęboko, nałożyłam najmniejszą kromkę chleba tostowego. Zdałam sobie sprawę, że mój apetyt przeminął na dobre. Nasze śniadanie przerwał Brandon, który stanowczym krokiem kierował się w stronę stołu Gryfonów, dzierżąc w swoich dłoniach najnowszy egzemplarz „Proroka Codziennego”. Chłopak rzucił nam gazetę, siadając między mną a Anją. Nie musieliśmy nawet otwierać szarego brukowca, gdyż pierwsza strona wręcz do nas krzyczała.  Przysunęłam obiekt zainteresowania w moją stronę ignorując nerwowe mruczenie Hugo i bojowe okrzyki Freda i Louisa.
 - Cicho wszyscy! – zarządziłam. – Zaczynam czytać.
Odchrząknęłam kilka razy i wyprostowałam się na krześle. Starałam się opanować ton głosu tak, aby postronni nie wyczuli mojego zdenerwowania.
Harry Potter głową Ministerstwa?
Dziś członkowie Ministerstwa Magii z własnej inicjatywy wysunęli kandydaturę Pana Pottera na stanowisko Ministra. Decyzja była poparta większością głosów oddanych przez pracowników wszystkich wydziałów Ministerstwa. Jedynymi przeciwnikami owej kandydatury okazali się być przedstawiciele Wydziału Utrzymania Tożsamości i Tradycji założonej 10 lat temu przez Teodora Nott’a. Twierdzą oni, iż Potter przez wszystkie lata swojego życia wykazywał się lekceważeniem w stosunku do ogólnie przyjętych zasad oraz wrogim nastawieniem do teorii utrzymania czystości krwi. Ponadto członkowie wydziału uważają, że to właśnie Pan Harry Potter poprzez swój bunt jest odpowiedzialny za wszelkie nieszczęścia, które spotkały pokolenie czarodziejów przed 30 laty.
Gdy skończyłam czytać, zgięłam ze zdenerwowania gazetę i rzuciłam ją pod nogi jakiejś trzecioklasistki. Spostrzegłam, że twarz Jamesa robi się coraz bardziej czerwona, więc chwyciłam kuzyna kurczowo za rękę, aby go uspokoić.
 - Ojciec Nott’a był Śmierciożercą! Oszołomiła go nasza mama, a teraz siedzi w Azkabanie. – Hugo próbował mówić szeptem, jednak emocje, które nim targały, doprowadziły jego głos do nieprzyjemnego dla uszu pisku.
 - Dokładnie. A jego synalek założył tę plugawy Wydział pełen byłych Śmierciożerców, którym nie udowodniono winy i innych pseudo-czarodziejów, którzy najchętniej powybijaliby wszystkich porządnych obywateli z wątpliwą czystością krwi. – wycedził James, zaciskając pięść.
 - Spokojnie, przecież obecnym Ministrem jest Kingsley Shacklebolt. On na pewno nie pozwoli na to, aby Ministerstwo przejął Malfoy. – Uspokajał wszystkich Albus.
Reszta towarzystwa pokiwała głowami wobec spostrzeżeń Albusa.
 - To wszystko mi nie gra. Wydaje mi się, że Draco coś knuje. – rzuciła Roxanne.
Nagle do Wielkiej Sali wszedł Scorpius. Jego zazwyczaj blada twarz przybrała teraz barwę purpury, a w szarych oczach malowała się wściekłość. Za nim podążał tępy osiłek Drake, który również miał nietęgą minę. Ślizgoni przepchali się przez grupkę uczniów i usiedli obok Lucy Nikwerdis, która najwyraźniej była zdziwiona ich zachowaniem. Scorpius mówił coś do swoich przyjaciół, po czym odwrócił się w naszą stronę, posyłając nam pełne wrogości spojrzenie. Zerkałam zdziwiona na chłopaka, uświadamiając sobie, że zapewne przeczytał już dzisiejsze wydanie Proroka Codziennego. Wzruszyłam ramionami, nie mając najmniejszej ochoty na przejmowanie się tym nadętym karaluchem. Wyciągnęłam z torby złoty zegarek na łańcuszku, który otrzymałam od cioci Angeliny i wujka George’a w dniu 14 urodzin. Jego czarne wskazówki wskazywały za kwadrans dziewiątą.
 - Kochani, za piętnaście minut zaczynają się zajęcia. Czas na nas chłopaki. – zarządziłam, ciągnąc za sobą Adama i Albusa.
Szliśmy przez przestronny korytarz, zatrzymując się co chwilę, aby powitać kogoś znajomego. Szybko dołączyli do nas bliźniacy, Lorcan i Lysander, którzy byli w stanie ożywionej kłótni.  – Widać, że rodzice jeszcze nie wrócili z Majorki. – wyszeptał do mnie Adam. ( Rodzicami bliźniaków była Luna Lovegood i Rolf Scamander, zostali oni przyrodnikami i często podróżowali.)
Weszłam do Sali Profesor Brown, która uczyła transmutacji, zostawiając w tyle przekomarzających się chłopaków. Miejsce obok mnie zajął Albus, próbując wyciągnąć ze skórzanej torby dość duży podręcznik do tego przedmiotu. Oparłam głowę o łokieć, czekając na rozpoczęcie zajęć.
 - Scorpiusie, usiądź obok mnie. – z transu wyrwał mnie dość gruby głos Nathan’a. Był on kumplem Malfoy’a, tak samo przebiegłym i fałszywym jak blondyn.
Chłopak przybrał już całkiem zdrowy koloryt cery. Zajął miejsce obok kolegi i nie dał po sobie poznać, że jeszcze dziesięć minut temu był w ogromnym amoku.  Nie miałam jednak czasu na dalszą obserwację, gdyż do klasy wmaszerowała profesor Brown. Była to dość drobna i niska kobieta. Jej twarz była nieskazitelna. Mimo wieku, nie było na niej ani jednej zmarszczki. Gęste, kręcone włosy koloru miodowego wystawały spod spiczastej tiary, a dość małe, brązowe oczy witały nas wszystkich w nowym roku szkolnym.
 - Mam nadzieję, że wypoczęliście w wakacje, bo czeka nas dużo pracy. Piąta klasa równa się sumy, nie zapominajcie o tym. – nauczycielka wygłosiła te słowa stojąc na podeście, gdzie znajdywało się jej spore mahoniowe biurko.
 - Zaczyna się – westchnął Albus, ocierając pot z czoła.
 Uśmiechnęłam się lekko w stronę brata, po czym ponownie skierowałam swoją uwagę na profesor Brown.
Po transmutacji mieliśmy tak długo wyczekiwane zajęcia obrony przed czarną magią. W zwartej grupce weszliśmy do klasy, jeszcze przed rozpoczęciem lekcji. Ted powitał nas wszystkich mocnym uściskiem. Jego brązowe, jak zawsze rozczochrane włosy zakrywały wysokie czoło, a niebieskie oczy iskrzyły się młodzieńczym blaskiem. Widać było, że jest dość zestresowany pierwszym dniem, jako nauczyciel.
 - Na pewno będziesz świetny – poklepałam Teda po plecach, aby dodać mu otuchy. Spojrzał na mnie nieśmiało, jakby nie wierzył w moje słowa.  Rozległ się dzwonek, więc szybko zajęliśmy swoje miejsca. Usiadłam z Albusem w pierwszej ławce, tak, aby móc dopingować nowego nauczyciela swoim uśmiechem.
 - Witam wszystkich. Jak zapewne wiecie, nazywam się Ted Lupin i będę Was uczył obrony przed czarną magią. Stawiam na ćwiczenia praktyczne, więc możecie schować podręczniki. – Mężczyzna zwrócił się do kilku Krukonów, którzy byli zajęci wyciąganiem książek w skórzanych oprawach.
Rozejrzałam się po klasie. Ślizgoni okazywali swoje niezadowolenie, wywracając oczyma i krzywiąc się niemiłosiernie.
 - Dzisiaj zajmiemy się działaniem zaklęcia Ascendio.- donośnym głosem poinformował nas Lupin.- Czy ktoś wie, co to za zaklęcie?
Cała nasza grupa natychmiast wystrzeliła ręce w górę, co spotkało się z cichym chichotem uczniów Slytherniu.
 - Albus, słucham.
 - To zaklęcie, które wystrzela różdżkę z ogromną siłą, w odpowiednią stronę. – Potter odpowiedział głośno, zerkając w stronę Ślizgonów.
 - Dokładnie, bardzo pomocne, gdy znajdujemy się w pułapce. 5 punktów dla Gryffindoru. – odparł nauczyciel, na co Gryfoni zareagowali głośnym rykiem. - W klasie niebezpiecznie byłoby zastosować to zaklęcie, gdyż zapewne rozwalilibyśmy ściany. Na szczęście, dyrektor McGonagall pozwoliła nam wyjść na błonia w celu ćwiczeń. 
Szliśmy szybko, nie chcąc tracić ani chwili z zajęć. Bliźniaki podskakiwali wesoło, wyprzedzając nas, natomiast ja z Albusem i Adamem dotrzymywaliśmy kroku profesorowi.
 - Genialny wybór jak na pierwszą lekcję, Ted. – mój kuzyn pochwalił Lupina.
 - Dzięki. W sumie, to Harry mi podpowiedział. Ponoć to zaklęcie pomogło mu w Turnieju Trójmagicznym. – odchrząknął mężczyzna, ogarniając wzrokiem całą klasę.
Na błoniach jesienne słońce przykryte zostało niewielkimi chmurami. W powietrzu było czuć zapach jabłek i liści. Lekki wiatr ochładzał nasze ciała, dzięki czemu, wszyscy mieli więcej energii do pracy. Zabraliśmy się do ćwiczeń. Dzięki wskazówkom Lupina, wszyscy bardzo szybko zrozumieli istotę Ascendio. Nawet niektórzy Ślizgoni, widząc swoje postępy, zaczęli przekonywać się do nowego nauczyciela. Obserwowałam z radością Lupina, widząc, jak wiele przyjemności sprawia mu rola nauczyciela. Był do tego stworzony.